Relacje skóra : stacja docelowa makijaż są u mnie trudne, momentami nie do ogarnięcia, a na pewno nie są to linie dalekobieżne. Nie kryję swego rozczarowania, daleko mi bowiem do skóry idealnej, a jeszcze dalej do cery poprawnej w makijażu po kilku godzinach. Czy matująca formuła Amilie Matte rzeczywiście sprawdza się na tłustych, problematycznych cerach i rozwiązuje moje dotychczasowe bolączki?
14:00
ZASADOWE MYDŁO | METODA REGULACJI SKÓRY TRĄDZIKOWEJ, TŁUSTEJ I ZANIECZYSZCZONEJ
Uciskająca boleśnie struny głosowe wyrośl w gardle, rozdygotane, oblane zimnym potem blade i nader szczupłe ciało, postępująca atrofia lewej półkuli na samą myśl o pomyłce, błędzie, czy nakryciu mej niewiedzy, towarzyszyła mi przez większość życia w sytuacjach mniej lub też bardziej stresujących. Śledziłam z niedowierzaniem wypowiedzi "ekspertów", głoszących swe śmiałe, pełne nieomylności perory na śniadaniowych, miękkich kanapach. Zazdrościłam im długo tej płynności i lekkości w wymianie własnych, czasami skrajnie idiotycznych, poglądów, gdy ja, z drżącym głosem próbowałam wydukać swe lapidarne i nieskładne zdania, adekwatnie do nakrycia aktu wycinania z precyzją chirurga słynnej macicy Annie Chapman w londyńskim zaułku.
Im bardziej doświadczam życia, tym mocniej moje poglądy stają się mniej kategoryczne i konserwatywne. Coraz częściej, bez wewnętrznego strachu i krążących obsesyjnie ruminacji w mojej głowie, przyznaję się do ewolucji poglądów, ich całkowitej zmiany lub naturalnego, ludzkiego błędu, również w kwestii prawidłowej pielęgnacji skóry, chociażby w temacie zasadowych środków myjących.
NATURALNE, ZASADOWE MYDŁA
Brak elastyczności poglądów, sztywnych, pozbawionych gibkości schematów pielęgnacyjnych, a momentami przejawów skrajnej głupoty, jest skutkiem wirujących abstrakcyjnie w ekstatycznym tańcu mitów. Brak merytorycznych informacji w zakresie działania zasadowych środków myjących oraz kluczowych danych w sposobie ich użytkowania nie zmusza do autorefleksji, a skutkuje wyciąganiem często pochopnych i mało trafnych wniosków.
Największego problemu dopatruje się przede wszystkim w zasadowym odczynie, które w wielu przypadkach skądinąd sprzyja skórom trądzikowym z jednoczesnym łojotokiem i jest zdecydowanie bardziej korzystne w działaniu aniżeli powszechnie stosowane kwasy. Mydło jak najbardziej może (choć nie musi) pozytywnie oddziaływać na skóry trądzikowe oraz być tanią i skuteczną metodą regulacyjną, zatem jeśli obserwujesz znaczną poprawę kondycji skóry podczas rozsądnego stosowania mydeł, nie widzę większych przesłanek, aby nagle rezygnować z ich stosowania.
Naturalne, optymalne, fizjologiczne pH zdrowej skóry waha się między 4.5, a nawet 6.5 pH, pozwala zachować labilność oraz różnorodność mikrobiologiczną oraz stanowi korzystną barierę ochronną - chemiczną, jak i mechaniczną (prawidłowy biofilm). Jednak w przypadku patologicznego łojotoku o różnej etiologii, zakres pH może być znacznie niższy, co naraża naskórek na trwałe, niekorzystne i opłakane w skutkach zakwaszenie skóry, objawiające się chronicznym stanem zapalnym, odwodnieniem oraz jego następstwami: wzmożoną pobudliwością i nadreaktywnością naczyniową. W stanach patologicznych nie można również mówić o prawidłowej, naturalnej mikroflorze skórnej - na skutek działania kwaśnego, drażniącego sebum, mikrobiom skórny rozwija się nieprawidłowo i dochodzi do przerostu szczepów kwasolubnych. Włączenie dodatkowo kwaśnych preparatów w takim przypadku, co jest logiczne, generuje więcej szkody niż pożytku, dlatego też ułuda pięknej skóry bardzo szybko staje się urzeczywistnionym, skórnym koszmarem.
Nie upierałabym się zatem, że jedynym i zawsze słusznym rozwiązaniem jest zawsze przewlekłe stosowanie preparatów niezwykle łagodnych, z odczynem neutralnym lub też kwaśnym, zwłaszcza w zaawansowanym przebiegu chorób skórnych, bowiem stosowane długotrwale, bez właściwego schematu postępowania oraz regulacji, mogą paradoksalnie zaostrzać zastane objawy skórne (nagromadzenie zanieczyszczeń, w tym zrogowaciałego naskórka oraz nadmiaru sebum). Kwestią dyskusyjną jest na pewno naturalna zdolność skóry do przywracania naturalnego pH, patomechanizm również i w tym przypadku nie jest do końca jasny, a jest coraz więcej publikacji, które popierają moje bieżące stanowisko: preparaty kosmetyczne nie są w żaden unikalny i błyskawiczny sposób przyspieszyć, tudzież zahamować tegoż naturalnego procesu, co oznacza tyle, że stosowanie toników bardzo często pozbawione jest głębszego sensu (poza napompowywaniem konsumpcjonizmu), a rozsądne użytkowanie substancji neutralizujących o odczynie wyższym nie zawsze musi generować problemy, co więcej, może wykazywać normalizujący wpływ na schorowany naskórek, co oznacza tyle, że stosowanie zasadowych mydeł, w niektórych przypadkach może okazać się niezbędne i bezpieczne w utrzymaniu prawidłowej kondycji naskórka.
Zasadowy odczyn nie musi wcale wykazywać destrukcyjnego wpływu na kondycję skóry: może doskonale ograniczać łojotok oraz usuwać martwy zrogowaciały naskórek, nie zamierzam jednak tworzyć pociesznych, jednostronnych iluzji, bowiem nierozsądnie stosowane mydła lub też wysoka skłonność do odwodnienia i łojotoku wywołanego prawdopodobnie będzie pobudzać skórę do burzliwych, niepożądanych reakcji, co w konsekwencji nasili jedynie zastane problemy. Nie ulega natomiast wątpliwości, iż w przypadku skóry patologicznie tłustej, brak efektywnego działania oczyszczającego oraz normalizującego (neutralizującego odczyn kwasowy) będzie sprzyjało coraz to gorszej kondycji naskórka, dlatego też rozsądne wdrożenie zasad, które nie posiadają aż tak wysokiego czynnika prozapalnego może okazać się niezwykle pomocne w opanowaniu w mało ryzykowny, niewymagający szczególnej ochrony przed słońcem oraz rozbudowywaniu pielęgnacji, sposób, chwiejnej skóry łojotokowej oraz tłustej.
Dużą zaletą zasad są ich doskonałe właściwości oczyszczające: emulgują, rozbijają oraz usuwają efektywnie tłuszcz ze skóry bez pozostawiania powłoki ochronnej (toksyczne działanie zbyt łagodnych środków myjących wynika zazwyczaj z ich zbyt delikatnego, niewłaściwego spłukiwania się), co daje efekt czystej, odświeżonej skóry. Podstawowy problem z mydłami ma swoją przyczynę nie zawsze we właściwościach pieniących się i silnie oczyszczających, a w ich niewłaściwym, częstym i nader konsekwentnym stosowaniu. I nie choć nie jestem zagorzałą zwolenniczką mydeł naturalnych, opowiadam się (i stosuję na samej sobie) za ich użytkowaniem w rozsądnych, uzasadnionych przypadkach.
KIEDY MYDŁA MOGĄ POMÓC, A KIEDY ZASZKODZIĆ?
Nie zamierzam przyznawać jakiejkolwiek nobilitacji zasadowym środkom myjącym: odczyn zasadowy, mocne właściwości myjące i potencjalnie drażniące działanie stosowane nawet na skórze nie mającej problemu z nawodnieniem, prędzej czy później zaskutkuje permanentnym odwodnieniem i jego konsekwencjami, dlatego też nie rozpatruję mydeł w produktach myjących nadających się do codziennego rytuału pielęgnacyjnego. Uważam jednak, że to nadmiar rodzi deficyt i przy wzmożonej obserwacji własnej skóry, o ile mocniejsze środki nie generują skrajnie negatywnych, natychmiastowych reakcji, mydła mogą być stosowane w zastępstwie drażniących kwasów / peelingów enzymatycznych, które również skórę wysuszają, a nie przynoszą tak dobrego efektu oczyszczenia oraz złuszczenia (co pozwala stosować je znacznie rzadziej z lepszym efektem terapeutycznym).
Nie zamierzam przyznawać jakiejkolwiek nobilitacji zasadowym środkom myjącym: odczyn zasadowy, mocne właściwości myjące i potencjalnie drażniące działanie stosowane nawet na skórze nie mającej problemu z nawodnieniem, prędzej czy później zaskutkuje permanentnym odwodnieniem i jego konsekwencjami, dlatego też nie rozpatruję mydeł w produktach myjących nadających się do codziennego rytuału pielęgnacyjnego. Uważam jednak, że to nadmiar rodzi deficyt i przy wzmożonej obserwacji własnej skóry, o ile mocniejsze środki nie generują skrajnie negatywnych, natychmiastowych reakcji, mydła mogą być stosowane w zastępstwie drażniących kwasów / peelingów enzymatycznych, które również skórę wysuszają, a nie przynoszą tak dobrego efektu oczyszczenia oraz złuszczenia (co pozwala stosować je znacznie rzadziej z lepszym efektem terapeutycznym).
W zależności od potrzeb, skłonności do zanieczyszczania i odwadniania się naskórka oraz ich tolerancji, zasadowe środki myjące można stosować nie częściej niż raz na 3 dni oraz nie rzadziej niż raz na miesiąc, najlepiej wplatając je w niezmienne kroki (zamiast rozbudowanego etapu oczyszczania lub jako końcowy, domywający etap) i oczyszczając skórę jedynie powstałą pianą. Kluczowy jest również sam dobór zasadowego środka myjącego, najlepiej by bazował na zmydlonych frakcjach tłuszczów oraz nie zawierał bogactwa substancji dodatkowych (w tym substancji zapachowych i potencjalnie drażniących), w tym celu polecam naturalne mydła naturalne: czarne mydło afrykańskie, mydła węglowe, oliwkowe.
Oczywiście, nie każdemu typowi i rodzajowi skóry będzie służyć nawet sporadyczne stosowanie mydeł (cera nadreaktywna, sucha, skrajnie odwodniona, uszkodzona), ale chcę zwrócić uwagę na ich zbesztaną przez influencerską sieć opinię: mydła wcale nie służą tylko "myciu podłogi" (notabene, sprawdzają się w tejże roli wyjątkowo kiepsko), a mogą przysłużyć się lepszej kondycji skóry o ile nie generują, a ograniczają problemy skórne: nie wzmagają rogowacenia, łojotoku, nie są przyczyną podrażnień. Z racji, że gruntownie oczyszczają skórę, nie nadają się kompletnie w codziennych krokach pielęgnacyjnych, ale można je jak najbardziej rozpatrywać w ramach rozsądnej i bardzo ekonomicznej regulacji problematycznego naskórka.
Wbrew powszechnej opinii: mydła nie muszą pogrążać trądzikowych typów skóry, nie służą jedynie etapowi myjącemu - a mogą zajmować więcej miejsca w pielęgnacji: zastępować peelingi oraz preparaty usuwające martwe złogi niezłuszczonego naskórka, zalegającego łoju oraz innych zanieczyszczeń. Mogą być bezpiecznie stosowane w przypadku kiepskiej tolerancji kwasów oraz pochodnych w leczeniu mało zaognionego trądziku - to również substancje regulujące, które w przypadku skóry z łojotokiem nierzadko są mniej agresywne oraz bardziej efektywne w działaniu od zalecanych sposobów normalizacyjnych.
- RECENZJA CZARNEGO MYDŁA AFRYKAŃSKIEGO [BIOCHEMIA URODY]
- RECENZJA CZARNEGO MYDŁA WĘGLOWEGO [SZTUKA MYDŁA]
- RECENZJA MYDŁA DYNIOWEGO [SZTUKA MYDŁA]
Oczywiście, nie każdemu typowi i rodzajowi skóry będzie służyć nawet sporadyczne stosowanie mydeł (cera nadreaktywna, sucha, skrajnie odwodniona, uszkodzona), ale chcę zwrócić uwagę na ich zbesztaną przez influencerską sieć opinię: mydła wcale nie służą tylko "myciu podłogi" (notabene, sprawdzają się w tejże roli wyjątkowo kiepsko), a mogą przysłużyć się lepszej kondycji skóry o ile nie generują, a ograniczają problemy skórne: nie wzmagają rogowacenia, łojotoku, nie są przyczyną podrażnień. Z racji, że gruntownie oczyszczają skórę, nie nadają się kompletnie w codziennych krokach pielęgnacyjnych, ale można je jak najbardziej rozpatrywać w ramach rozsądnej i bardzo ekonomicznej regulacji problematycznego naskórka.
Wbrew powszechnej opinii: mydła nie muszą pogrążać trądzikowych typów skóry, nie służą jedynie etapowi myjącemu - a mogą zajmować więcej miejsca w pielęgnacji: zastępować peelingi oraz preparaty usuwające martwe złogi niezłuszczonego naskórka, zalegającego łoju oraz innych zanieczyszczeń. Mogą być bezpiecznie stosowane w przypadku kiepskiej tolerancji kwasów oraz pochodnych w leczeniu mało zaognionego trądziku - to również substancje regulujące, które w przypadku skóry z łojotokiem nierzadko są mniej agresywne oraz bardziej efektywne w działaniu od zalecanych sposobów normalizacyjnych.
ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.
Pozdrawiam,
Ewa
Pozdrawiam,
Ewa
22:00
PIGMENTY MINERALNE AMILIE MINERAL COSMETICS
Choć ciężko w to uwierzyć, długo wzbraniałam się przed skomplikowanym makijażem oczu. Rzutowałam irracjonalne projekcje, tworzące iluzoryczny obraz dla taszczącej się po podłodze pewności siebie. Iskrzące powieki nie były wówczas dla mnie priorytetem, wszelkimi możliwie dostępnymi sposobami próbowałam kamuflować piętrzące się problemy skórne.
Od kilku miesięcy wykonywanie makijażu nie jest już dla mnie przykrym obowiązkiem, a coraz mocniej doceniam kosmetyki, które oszczędzają mój czas oraz są po prostu przyjemne w użytkowaniu. Z pewnością do tej chlubnej grupy mogę zaliczyć z niewyszukaną dumą nowe pigmenty marki Amilie Mineral Cosmetics: bajecznie proste w obsłudze, oszałamiająco intensywne oraz... trwałe!
W dzisiejszym artykule pojawiają się linki afiliacyjne, będzie mi bardzo miło, jeśli zdecydujesz się na zakup kosmetyków mineralnych Amilie i dokonasz zakupów z moim patronatem > Otrzymasz 10% zniżkę na zakupy, korzystając z opcji zestawu dostępnej na stronie producenta!
KONSYSTENCJA I WŁAŚCIWOŚCI
Rozkosznie kremowe. Ciężko uwierzyć w tak doskonałą przyczepność, aksamitność i niebywale imponujące właściwości użytkowe pigmentów, będących wynikiem mineralnej, minimalistycznej formuły domkniętej w otoczkach jojoby.
Nie zamierzam ciągnąć kolorowej nici z motka fantazji, lojalnie przyznaję już w przedprogach: nie ze wszystkich pigmentów jestem równie zadowolona, bowiem istnieje pewna rozbieżność w konsystencji i jakości nielicznych kolorów, które nie wpędzają mnie już w niekryty zachwyt. Mimo niewielkich potknięć, Amilie zawiesiło bardzo wysoką poprzeczkę konkurentom, warto przekonać się na własnej skórze jak doskonałe są cienie matowo-satynowe oraz nieliczne sztuki cieni połyskujących.
Wykończenie cieni jest kremowo-satynowe, aksamitne, delikatne, pozbawione pudrowego, brzydkiego woalu. Nawet przy nieokiełznanych ruchach pędzla, wykonany makijaż jest estetyczny, dbały i schludny. Osypywanie się cieni ograniczono do względnego minimum w cieniach matowo-satynowych oraz metalicznych (przylegających najmocniej), w przypadku cieni iskrzących oraz wyczuwalnie suchych, co jest zupełnie naturalne, problem ten jest zintensyfikowany, aczkolwiek nie eskaluje do takiego poziomu, by utrudniać w sposób znaczny codzienne stosowanie pigmentów. Co więcej, jest mniejszy niż w przypadku standardowych cieni sypkich.
Mimo wielu kiełkujących w mojej głowie obaw, cienie wzorowo rozcierają się, nie tworzą plam i zacieków, niezależnie od zastosowanych narzędzi (preferuję włosie naturalne, kozie) i umiejętności władającego pędzelkami. Nie dostrzegam większych trudności w budowaniu koloru, nie są to z pewnością (poza nielicznymi wyjątkami) cienie specjalnej troski.
Cienie mineralne Amilie posiadają różne wykończenia: matowe, satynowe, metaliczne oraz iskrzące. Nie wymagają specjalnych technik, by cieszyć oko swoją ponadprzeciętną urodą, choć zachęcam do eksperymentowania z wykończeniem cieni. Pigmenty odczuwalnie sypkie są intensywniejsze wówczas, gdy zostaną zaaplikowane na mokro, zazwyczaj zatracają swoje świetliste wykończenie oraz zdecydowanie mocniej przylegają do skóry, co podwyższa ich trwałość. Większość pigmentów bezproblemowo współpracuje z pędzlami, tradycyjnie na sucho (z włosiem naturalnym, jak i syntetycznym), szczególnie cienie matowo-satynowe, o niebiańsko masełkowatej strukturze, w moim odczuciu najprzyjemniejsze z całej, bardzo udanej, kolekcji, choć nie do końca dobrze zachowują się na mokrych bazach. Cienie metaliczne nie wymagają dodatkowej intensyfikacji metodami mokrymi, by wywoływać poruszenie w szarym tłumie, choć większość z nich przy dodatku wilgoci zyskuje intensywne, metaliczne wykończenie. W zależności od efektu jaki lubisz, dają bardziej dzienny lub też wieczorowy, intensywny efekt.
Pigmenty nie zbierają się w załamaniach, nie zatracają swojej intensywności w ciągu dnia oraz nie tworzą dziwnych, zawiłych historii w załamaniach powieki. Współpracują z innymi kosmetykami kolorowymi, niekoniecznie zawsze mineralnymi i naturalnymi. Oczywiście, moje tłuste powieki wymagają dodatkowego przygotowania (zastygająca kredka w kolorze cielistym), ale trwałość cieni jest na niezaprzeczalnie wysokim poziomie (6-8 godzin w stanie nietkniętym), podobnie jak ich sam, wysoki komfort noszenia.
Plusem jest prosty, nieprzekombinowany skład pigmentów, bezpieczeństwo stosowania na nawet najbardziej wrażliwych powiekach oraz mimo wysokiej trwałości i intensywności - bezproblemowy demakijaż. To szczególnie ważny aspekt dla osób stosujących łagodne środki myjące: cienie bardzo łatwo jest usunąć ze skóry.
O czym już wspomniałam, niektóre kolory z kolekcji odbiegają swoimi właściwościami od elitarnego grona, nie do końca trafiają w moje osobiste preferencje kolorystyczne i nie wpędzają w bezpruderyjny zachwyt: są bardziej suche, gorzej przyczepne, a budowanie koloru nie jest już tak łatwe i przyjemne. Nie zmienia to jednak faktu, że producent Amilie Mineral Cosmetics wypuścił na rynek jak dotąd najlepsze cienie mineralne dostępne w Polsce, które zdecydowanie warto posiadać. Płakałabym rzewnie, gdyby w jakiś sposób ta migocząca część kolekcji zniknęła z moich, nie ukrywam, obfitych zasobów.
DOSTĘPNE KOLORY
Kolekcja pigmentów Amilie Mineral Cosmetics jest perfekcyjnie spójna. Klasyczna, elegancka, ale z dystyngowaną nutą nonszalancji. Zamysł producenta, a szczególnie dobór estetyczno-kolorystyczny, zasługuje na pochwałę, bowiem wszystkie kolory doskonale ze sobą współgrają, a marce udało się uniknąć tak częstej i oczywistej monotematyczności i nudy. Cieszy mnie niepoliczalna ilość możliwości wykorzystania pigmentów, nie tylko w powściągliwych, ugrzecznionych, codziennych kompozycjach.
Dużym plusem jest mnogość kolorów (a szczególnie kremowych, matowych, dystyngowanych cieni), którymi można wykonać cały makijaż nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach, to idealne rozwiązanie dla osób prowadzących aktywny tryb życia, wypełniony po brzegi obowiązkami i zajęciami dodatkowymi, gdzie makijaż odgrywa najmniejszą rolę i bardzo często brakuje na niego czasu.
[Zdjęcia możesz powiększyć, obserwując dokładne, najmniejsze szczegóły wykończenia cieni w trybie makro. Poniżej aplikacja na sucho (lewa strona) oraz na mokro (prawa strona). Fotografie zostały wykonane w naturalnym, dziennym oświetleniu]
Corn Silk. Jogurtowy beż. Kremowy, delikatny i subtelny. Bez drobinek, o srebrzystym, świetlistym wykończeniu. Pięknie prezentuje się w świetle dziennym. Nie podkreśla załamań i niedoskonałości. Może posłużyć w zastępstwie różu. Aplikacja pędzlami z włosia naturalnego (koziego) lub ewentualnie syntetycznymi. Moja ocena: 5 w skali 5.
Ginger. Neutralny, brzoskwiniowy odcień, bez połysku. Bardziej suchy od poprzedników, ma gorszą przyczepność, trudniej rozciera się, może tworzyć nieestetyczne prześwity. Przy strudze światła można dostrzec pojedyncze, nieśmiało połyskujące drobinki. Najlepsza współpraca z pędzlami z włosiem syntetycznym. Moja ocena: 3 w skali 5.
Memory of Summer. Klasyczne, dzienne, bogate złoto z mnóstwem, iskrzących drobinek. Pod wpływem wilgoci nabiera metalicznego charakteru. Zalecana aplikacja opuszkami, na mokro. Moja ocena: 4.5 w skali 5.
First Date. Przygaszony róż przełamany ciepłym, opalizującym złotem (różowe, szlachetne złoto). Nie osypuje się. Zyskuje podczas aplikacji na mokro. Najlepiej sprawdza się aplikacja palcami. Moja ocena: 4.5 w skali 5.
Sugar Candy. Satynowy, urzekający, miękki cukierkowy róż. Pozbawiony drobinek. Cień, jak i uroczy róż. Przyjemnie rozprowadza się po skórze oraz wspaniale do niej przylega. Zalecane pędzle z włosia syntetycznego. Moja ocena: 4.5 w skali 5.
Butter Rum. Bezbłędnie intensywna, metaliczna, czysta miedź pozbawiona iskrzących drobinek. Doskonale rozdrobniona, płynna, gładka, imponująco kryjąca. Perfekcyjnie przylegająca. Na mokro mocno metaliczna. Fenomenalna! Zalecana aplikacja palcami. Moja ocena: 5+ w skali 5.
Espresso. Wielbłądzi, klasyczny, zgaszony brąz o świetlistym, srebrzystym wykończeniu. Doskonała przyczepność i współpraca ze skórą. Świetnie współgra z każdym podtonem skóry i rodzajem włosia. Moja ocena: 5+ w skali 5.
Brioche. Puszysty, karmelowy, łagodnie ciepły, średni brąz. Wyzbyty nachalnych drobinek i przytłaczającej ilości ciepłych, rdzawych tonów. Doskonale przyczepny. Klasyczny i niewyszukany w dobrym tego słowa znaczeniu. Niezastąpiony do dziennych makijaży. Jeden z moich ulubieńców kolekcji. Moja ocena: 5+ w skali 5.
Nougat. Cudownie kremowy, matowy, dzienny, jasny brąz o neutralnej bazie. Uniwersalny. Świetne walory użytkowe, bardzo dobra trwałość. Moja ocena: 5+ w skali 5.
Smokey Eye. Smolista i intensywna czerń. Nieziemsko kryjąca, z niewielką ilością dyskretnych, srebrnych drobinek, zanikającymi zupełnie po nałożeniu pigmentu na skórę. Niezbędna w makijażu. Znikomo osypuje się, rozciera bez zarzutu. Bez dwóch zdań najlepsza czerń na polskim rynku mineralnym. Moja ocena: 5+ w skali 5.
Moulin Rouge. Ceglasta, paryska, stonowana, stłumiona czerwień o świetlistym, satynowym wykończeniu. Kremowa, elegancka, unikatowa. Zalecane pędzle z włosiem naturalnym i sztucznym. Moja ocena: 5 w skali 5.
Hollywood Dream. Brudne bordo z obficie połyskującymi, iskrzącymi w słońcu złoto-turkusowymi drobinkami. Podczas rozcierania intensywność cienia znacznie łagodnieje. Subtelniejszy i bardziej połyskujący efekt osiągniesz poprzez nakładanie Hollywood Dream palcami na sucho. Moja ocena: 4.5 w skali 5.
It's my party. Fiolet przełamany różem z połyskującą metaliczną poświatą w kolorze soczystej limonki i złota. Delikatnie osypuje się. Warto aplikować go technikami mokrymi lub palcami. Moja ocena: 4 w skali 5.
Cote D'Azur. Zmrożony turkus zdobiony srebrzystymi, uroczymi drobinkami. Odstaje od reszty, jest zdecydowanie suchy, gorzej przylegający, trudny, choć zachwyca aplikowany palcami. Wymagana aplikacja na mokro. Moja ocena: 3 w skali 5.
Friday Night. Intensywny, chłodny, ciemny brąz z mnóstwem dumnie iskrzących na srebrno, turkusowo, zielono i fioletowo drobinek. Istny kameleon! Najbardziej roziskrzony pigment z całej kolekcji Amilie. Może osypywać się. Warto nakładać go zwilżonym pędzelkiem. Aplikowany na sucho znacznie łagodnieje. Moja ocena: 4.5 w skali 5.
Mallow. Liliowy, jasny, niewinny, uroczy fiolet. Przyjemna, kremowa konsystencja o klasycznym, satynowym, srebrnym połysku. Podczas aplikacji na mokro staje się bardziej chłodny (wrzosowy). Moja ocena: 4.5 w skali 5.
Deep Purple. Średniej jasności fiolet o łagodnym, satynowym, miękkim, turkusowym wykończeniu. Średnio przylegający, ciemniejszy odpowiednik Mallow. Zalecana aplikacja na sucho, w celu waloryzacji koloru: na mokro. Moja ocena: 4 w skali 5.
Silver Ice. Subtelna, stonowana, elegancka szarość ze srebrnym refleksem. Moja ocena: 4 w skali 5.
Golden Star. Roziskrzone, surowe, klasyczne złoto. Słaba przyczepność, duża ilość drobinek, podczas rozcierania zatraca swój piękny, nonszalancki charakter. Odkrywa swoje piękno podczas aplikacji na mokro. Moja ocena: 3.5 w skali 5.
Best Friend. Transparentna, interferencyjna mika ze złotym, klasycznym połyskiem. Po roztarciu pozostawia świetlistą, subtelną, elegancką, złotą poświatę, wklepana palcem połyskuje mocniej, jest również bardziej drobinkowa. Doskonale rozdrobniona i kremowa w dotyku. Bardzo przyjemna i przydatna w codziennym, jak i wieczorowym makijażu. Moja ocena: 4.5 w skali 5.
Cream. Klasyczna, mleczna, intensywna biel o satynowym, gładkim wykończeniu. Pozbawiona kredowości i suchego, pylistego wykończenia. Wielozdaniowa. Nie wchodzi w załamania oraz nie roluje się w strategicznych miejscach na powiece. Zalecana aplikacja pędzlami z włosiem syntetycznym. Moja ocena: 5 w skali 5.
OPAKOWANIA, CENA, WYDAJNOŚĆ
Odkręcane, zgrabne, plastikowe pojemniczki z emblematem marki z wewnętrzną zasuwką. Nieprzytłaczająca gramatura 2g. Cena: 29.90 zł. Dostępność w sklepie internetowym marki, on-line. Wydajność: wysoka.
INCI: Mica (CI 77019), Jojoba Esters „+/-”: Titanium Dioxide (CI 77891), Iron Oxide (CI 77491, CI 77492, CI 77499), Manganese Violet, Ultramarines (CI 77007).
Szczerze polecam,
ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ MINERALNĄ AMILIE MINERAL COSMETICS.
Pozdrawiam ciepło,
Ewa
13:00
LEKKI I NIETŁUSTY KREM Z FILTREM | 5 PREPARATÓW PRZECIWSŁONECZNYCH Z NAJWYŻSZYM STOPNIEM OCHRONY SPF 50+
Mogłabym napisać trzystustronicową dysertację negującą regularne stosowanie kremów przeciwsłonecznych. Nie kryję się ze swoimi, nierzadko nonkonformistycznymi poglądami i tym, jak głoszone przeze mnie przekonania znacznie ewoluowały pod wpływem nie tylko jałowej teoretycznej wiedzy, a własnych, nabytych doświadczeń. Dzisiejszy artykuł nie jest świadectwem zaawansowanej neurotyczności, daleko mi bowiem do pełnej kategoryczności: wśród morza negatywów, dostrzegam i spore plusy użytkowania ochrony przeciwsłonecznej, dlatego też z dużym entuzjazmem zapoznałam się z najciekawszymi dla mnie nowościami aptecznymi oraz formułami, których wcześniej nie znałam, lub też znałam dość mgliście.
LA ROCHE POSAY, ANTHELIOS XL, BARDZO WYSOKA OCHRONA, KREM-ŻEL SUCHY W DOTYKU DO TWARZY SPF 50+ (PPD 31)
Nie potrafię wyzbyć się swego pragmatycznego już skrzywienia zawodowego. Obrzucam antycypacyjnym spojrzeniem producenckie obietnice i lustruję z niesłychaną przebiegłością listy składników. Nie wiążą mnie żadne trwałe relacje z jakąkolwiek marką apteczną, aczkolwiek kremom ochronnym koncernu L'oreal nie mogę zarzucić kiepskiej jakości i sięgam po nie każdego sezonu letniego już od ponad 5 lat.
Formuły Antheliosów nie do końca odpowiadają mi w pełni swoimi walorami użytkowymi, ale biorąc pod uwagę ich akceptowalną konsystencję, wysoką trwałość oraz świetną ochronę przed słońcem - nie mogło zabraknąć ich w dzisiejszym zestawieniu filtrów ochronnych bez których nie wyobrażam sobie tegorocznego sezonu wakacyjnego.
Krem-żel to kremowa, nieprzytłaczająca, przyjemnie zastygająca konsystencja. Dużym atutem jest brak podkreślania suchych skórek tuż po wchłonięciu się preparatu oraz przyjemne, naturalne, delikatnie świetliste wykończenie, a także duży komfort noszenia kremu wraz z doskonałymi właściwościami nawilżająco-natłuszczającymi, co pozwala go rozpatrywać w ramach pielęgnacji, a niekoniecznie niechlubnego generatora problemów skórnych. Rzeczywiście, moja skóra przy optymalnym stosowaniu preparatu wygląda dobrze zarówno podczas jego noszenia (przyjemne nawilżenie, wyciszenie podrażnień, zaczerwienień), jak i tuż po demakijażu (brak potrzeby dodatkowego nawilżania). Na skrajnie odwodnionych oraz suchych typach cery może generować świąd.
Kremy ochronne wymagają aplikacji dużej ilości preparatu na stosunkowo niewielkiej powierzchni skóry, doceniam zatem, że filtr La Roche Posay nie sprawia żadnych trudności w aplikacji, a dodatkowo daje możliwość nałożenia nawet dwukrotnie wyższej objętości na skórę. Kosmetyk nie lepi się, ale również nie zastyga całkowicie, dzięki temu nie powoduje ściągnięcia, wysuszenia i pieczenia, co zdarza się nierzadko przy zbyt lekkich formułach. Najważniejsza kryterium jest jednak ochrona, gdyż po produkty specjalistyczne z tak wysokim stopniem ochrony sięgam przy rzeczywistym narażeniu na ekspozycję słoneczną. Jestem świadoma określonej żywotności preparatów oraz ich ograniczonego działania, ocenię zatem widoczne działanie produktu, przestrzegając podstawowych zasad aplikacji oraz ponownej reaplikacji preparatu: krem-żel skutecznie zapobiega poparzeniom słonecznym i nabyciu jakiejkolwiek opalenizny na twarzy, szyi i dekolcie przy intensywnym, nie zawsze kanapowym stylu życia. Nie do końca współpracuje z kosmetykami mineralnymi przez swoją delikatnie mokrą konsystencję. Moja ocena: zasłużona piątka.
INCI: AQUA / WATER, HOMOSALATE, ETHYLHEXYL SALICYLATE, SILICA, ETHYLHEXYL TRIAZONE, STYRENE/ACRYLATES COPOLYMER, BIS-ETHYLHEXYLOXYPHENOL METHOXYPHENYL TRIAZINE, DROMETRIZOLE TRISILOXANE, BUTYL METHOXYDIBENZOYLMETHANE, ALUMINUM STARCH OCTENYLSUCCINATE, OCTOCRYLENE, C12-15 ALKYL BENZOATE, GLYCERIN, PENTYLENE GLYCOL, POTASSIUM CETYL PHOSPHATE, DIMETHICONE, PERLITE, PROPYLENE GLYCOL, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, ALUMINUM HYDROXIDE, CAPRYLYL GLYCOL, DISODIUM EDTA, INULIN LAURYL CARBAMATE, ISOPROPYL LAUROYL SARCOSINATE, PEG-8 LAURATE, PHENOXYETHANOL, STEARIC ACID, STEARYL ALCOHOL, TEREPHTHALYLIDENE DICAMPHOR SULFONIC ACID, TITANIUM DIOXIDE [NANO] / TITANIUM DIOXIDE, TOCOPHEROL, TRIETHANOLAMINE, XANTHAN GUM, ZINC GLUCONATE
Grupa docelowa: odwodnione, trądzikowe, wysuszone, rogowaciejące typy skóry.
LA ROCHE POSAY, ANTHELIOS XL SPF 50 MGIEŁKA DO TWARZY PRZECIW BŁYSZCZENIU SIĘ SKÓRY
Nie ukrywam, jest to produkt, po który sięgnęłam z czystej, ludzkiej wygody. Jestem aktywna zawodowo i nie zawsze mogę pozwolić sobie na kiepskie dni bez makijażu: aplikując preparaty ochronne unikam nakładania czegokolwiek na skórę w obawie przed zaniżeniem ochrony (zarówno chemicznie, jak i mechanicznie - ścierając kosmetyk palcami, włosiem pędzli) oraz po prostu kiepskim wyglądem makijażu.
Mgiełka Anthelios równomiernie rozpyla preparat ochronny, i choć nie jest to ochrona rzędu preparatów kremowych, skutecznie przeciwdziała poekspozycyjnym skutkom niepożądanym działania promieniowania słonecznego oraz nie zaburza, a nawet sprzyja zaaplikowanym produktom do makijażu, szczególnie kosmetykom w pełni mineralnym. Dużą trudnością jest brak wyczucia w zaaplikowaniu właściwej ilości preparatu ochronnego, dlatego nie opierałabym się jedynie na działaniu mgiełki w skrajnie słonecznych warunkach, ale jest to niezastąpiony i niezwykle wygodny kosmetyk do utrwalania oraz zabezpieczania przygotowanego makijażu bez jego naruszania (przedłuża trwałość kosmetyków kolorowych oraz nadaje skórze bardzo ładnego, gładkiego, korzystnie świetlistego, aczkolwiek nie tłustego wykończenia). To również doskonały produkt w podróży, by ponownie, bezpiecznie i higienicznie zaaplikować filtry, bardzo często, w niesprzyjających warunkach - gdy nie ma możliwości dokładnej dezynfekcji, umycia rąk pod bieżącą wodą, czy starcia poprzedniej warstwy preparatu ochronnego. Plusem jest również bardzo lekka formuła oraz jej łatwość zmycia łagodniejszymi środkami myjącymi.
Mgiełka nie wchodzi dziwnie w pory, nie podrażnia i nie szczypie w newralgicznych rejonach oczu, bruzd nosowo-wargowych oraz ust, ale pozostawia specyficzny nalot na skórze i włosach, podkreśla znacznie włoski na twarzy. Można jednak temu zaradzić przykładając delikatnie rękę do skóry i wklepując opuszkami nadmiar preparatu lub zdjąć go łagodnie chusteczką higieniczną. Minusem jest również specyficzny, kremowy zapach mgiełki, który przedostaje się intensywnie przez błony śluzowe i utrwala na włosach. Biorąc pod uwagę specyfikację kosmetyku, wygodę jego stosowania, niewielkie niedogodności oraz dobrą ochronę przed słońcem, daję mu czwórkę z plusem.
Grupa docelowa: skóra trądzikowa, wrażliwa, sucha, szybko zanieczyszczająca się, tłusta.
INCI: BUTANE, AQUA / WATER, HOMOSALATE, OCTOCRYLENE, GLYCERIN, DIMETHICONE, ETHYLHEXYL SALICYLATE, DICAPRYLYL CARBONATE, NYLON-12 DIISOPROPYL SEBACATE, BUTYL METHOXYDIBENZOYLMETHANE, STYRENE/ACRYLATES COPOLYMER, p-ANISIC ACID, CAPRYLYL GLYCOL, CARNOSINE, CYCLOHEXASILOXANE, DISODIUM EDTA, DROMETRIZOLE TRISILOXANE, ETHYLHEXYL TRIAZONE, METHYL METHACRYLATE CROSSPOLYMER, PEG-32, PEG-8 LAURATE, PHENOXYETHANOL, POLY C10-30 ALKYL ACRYLATE, POLYGLYCERYL-6 POLYRICINOLEATE, SODIUM CHLORIDE, SODIUM HYALURONATE, TOCOPHEROL, PARFUM / FRAGRANCE
Formuły Antheliosów nie do końca odpowiadają mi w pełni swoimi walorami użytkowymi, ale biorąc pod uwagę ich akceptowalną konsystencję, wysoką trwałość oraz świetną ochronę przed słońcem - nie mogło zabraknąć ich w dzisiejszym zestawieniu filtrów ochronnych bez których nie wyobrażam sobie tegorocznego sezonu wakacyjnego.
Krem-żel to kremowa, nieprzytłaczająca, przyjemnie zastygająca konsystencja. Dużym atutem jest brak podkreślania suchych skórek tuż po wchłonięciu się preparatu oraz przyjemne, naturalne, delikatnie świetliste wykończenie, a także duży komfort noszenia kremu wraz z doskonałymi właściwościami nawilżająco-natłuszczającymi, co pozwala go rozpatrywać w ramach pielęgnacji, a niekoniecznie niechlubnego generatora problemów skórnych. Rzeczywiście, moja skóra przy optymalnym stosowaniu preparatu wygląda dobrze zarówno podczas jego noszenia (przyjemne nawilżenie, wyciszenie podrażnień, zaczerwienień), jak i tuż po demakijażu (brak potrzeby dodatkowego nawilżania). Na skrajnie odwodnionych oraz suchych typach cery może generować świąd.
Kremy ochronne wymagają aplikacji dużej ilości preparatu na stosunkowo niewielkiej powierzchni skóry, doceniam zatem, że filtr La Roche Posay nie sprawia żadnych trudności w aplikacji, a dodatkowo daje możliwość nałożenia nawet dwukrotnie wyższej objętości na skórę. Kosmetyk nie lepi się, ale również nie zastyga całkowicie, dzięki temu nie powoduje ściągnięcia, wysuszenia i pieczenia, co zdarza się nierzadko przy zbyt lekkich formułach. Najważniejsza kryterium jest jednak ochrona, gdyż po produkty specjalistyczne z tak wysokim stopniem ochrony sięgam przy rzeczywistym narażeniu na ekspozycję słoneczną. Jestem świadoma określonej żywotności preparatów oraz ich ograniczonego działania, ocenię zatem widoczne działanie produktu, przestrzegając podstawowych zasad aplikacji oraz ponownej reaplikacji preparatu: krem-żel skutecznie zapobiega poparzeniom słonecznym i nabyciu jakiejkolwiek opalenizny na twarzy, szyi i dekolcie przy intensywnym, nie zawsze kanapowym stylu życia. Nie do końca współpracuje z kosmetykami mineralnymi przez swoją delikatnie mokrą konsystencję. Moja ocena: zasłużona piątka.
INCI: AQUA / WATER, HOMOSALATE, ETHYLHEXYL SALICYLATE, SILICA, ETHYLHEXYL TRIAZONE, STYRENE/ACRYLATES COPOLYMER, BIS-ETHYLHEXYLOXYPHENOL METHOXYPHENYL TRIAZINE, DROMETRIZOLE TRISILOXANE, BUTYL METHOXYDIBENZOYLMETHANE, ALUMINUM STARCH OCTENYLSUCCINATE, OCTOCRYLENE, C12-15 ALKYL BENZOATE, GLYCERIN, PENTYLENE GLYCOL, POTASSIUM CETYL PHOSPHATE, DIMETHICONE, PERLITE, PROPYLENE GLYCOL, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, ALUMINUM HYDROXIDE, CAPRYLYL GLYCOL, DISODIUM EDTA, INULIN LAURYL CARBAMATE, ISOPROPYL LAUROYL SARCOSINATE, PEG-8 LAURATE, PHENOXYETHANOL, STEARIC ACID, STEARYL ALCOHOL, TEREPHTHALYLIDENE DICAMPHOR SULFONIC ACID, TITANIUM DIOXIDE [NANO] / TITANIUM DIOXIDE, TOCOPHEROL, TRIETHANOLAMINE, XANTHAN GUM, ZINC GLUCONATE
Grupa docelowa: odwodnione, trądzikowe, wysuszone, rogowaciejące typy skóry.
LA ROCHE POSAY, ANTHELIOS XL SPF 50 MGIEŁKA DO TWARZY PRZECIW BŁYSZCZENIU SIĘ SKÓRY
Nie ukrywam, jest to produkt, po który sięgnęłam z czystej, ludzkiej wygody. Jestem aktywna zawodowo i nie zawsze mogę pozwolić sobie na kiepskie dni bez makijażu: aplikując preparaty ochronne unikam nakładania czegokolwiek na skórę w obawie przed zaniżeniem ochrony (zarówno chemicznie, jak i mechanicznie - ścierając kosmetyk palcami, włosiem pędzli) oraz po prostu kiepskim wyglądem makijażu.
Mgiełka Anthelios równomiernie rozpyla preparat ochronny, i choć nie jest to ochrona rzędu preparatów kremowych, skutecznie przeciwdziała poekspozycyjnym skutkom niepożądanym działania promieniowania słonecznego oraz nie zaburza, a nawet sprzyja zaaplikowanym produktom do makijażu, szczególnie kosmetykom w pełni mineralnym. Dużą trudnością jest brak wyczucia w zaaplikowaniu właściwej ilości preparatu ochronnego, dlatego nie opierałabym się jedynie na działaniu mgiełki w skrajnie słonecznych warunkach, ale jest to niezastąpiony i niezwykle wygodny kosmetyk do utrwalania oraz zabezpieczania przygotowanego makijażu bez jego naruszania (przedłuża trwałość kosmetyków kolorowych oraz nadaje skórze bardzo ładnego, gładkiego, korzystnie świetlistego, aczkolwiek nie tłustego wykończenia). To również doskonały produkt w podróży, by ponownie, bezpiecznie i higienicznie zaaplikować filtry, bardzo często, w niesprzyjających warunkach - gdy nie ma możliwości dokładnej dezynfekcji, umycia rąk pod bieżącą wodą, czy starcia poprzedniej warstwy preparatu ochronnego. Plusem jest również bardzo lekka formuła oraz jej łatwość zmycia łagodniejszymi środkami myjącymi.
Mgiełka nie wchodzi dziwnie w pory, nie podrażnia i nie szczypie w newralgicznych rejonach oczu, bruzd nosowo-wargowych oraz ust, ale pozostawia specyficzny nalot na skórze i włosach, podkreśla znacznie włoski na twarzy. Można jednak temu zaradzić przykładając delikatnie rękę do skóry i wklepując opuszkami nadmiar preparatu lub zdjąć go łagodnie chusteczką higieniczną. Minusem jest również specyficzny, kremowy zapach mgiełki, który przedostaje się intensywnie przez błony śluzowe i utrwala na włosach. Biorąc pod uwagę specyfikację kosmetyku, wygodę jego stosowania, niewielkie niedogodności oraz dobrą ochronę przed słońcem, daję mu czwórkę z plusem.
Grupa docelowa: skóra trądzikowa, wrażliwa, sucha, szybko zanieczyszczająca się, tłusta.
INCI: BUTANE, AQUA / WATER, HOMOSALATE, OCTOCRYLENE, GLYCERIN, DIMETHICONE, ETHYLHEXYL SALICYLATE, DICAPRYLYL CARBONATE, NYLON-12 DIISOPROPYL SEBACATE, BUTYL METHOXYDIBENZOYLMETHANE, STYRENE/ACRYLATES COPOLYMER, p-ANISIC ACID, CAPRYLYL GLYCOL, CARNOSINE, CYCLOHEXASILOXANE, DISODIUM EDTA, DROMETRIZOLE TRISILOXANE, ETHYLHEXYL TRIAZONE, METHYL METHACRYLATE CROSSPOLYMER, PEG-32, PEG-8 LAURATE, PHENOXYETHANOL, POLY C10-30 ALKYL ACRYLATE, POLYGLYCERYL-6 POLYRICINOLEATE, SODIUM CHLORIDE, SODIUM HYALURONATE, TOCOPHEROL, PARFUM / FRAGRANCE
SVR SUN SECURE EXTREME GEL SPF 50+ SUPER TRWAŁY ŻEL OCHRONNY
SVR szturmem zdobywa apteczny dział dermokosmetyków. Coraz ciekawsze formuły, wykończenia i właściwości. Z czystej ciekawości sięgam po nowości aptecznej marki.
Extreme Gel to nowość tego lata, równie ciekawa jak puszysta, barwiąca pianka wypuszczona w roku ubiegłym (pełna recenzja>). Silikonowo-żelowa, zagęszczona konsystencja, sprawnie wydobywająca się z poręcznej, 30 ml tubki, pod wpływem ciepła topnieje, do złudzenia przypomina transparentną, wygładzającą bazę. Znamiennie dla kompleksów silikonowych, czuć typowy, specyficzny, suchy, choć oleisty poślizg, niknący zupełnie tuż po rozprowadzeniu produktu.
Imponująco łatwo rozprowadza się, na drodze aplikacji nie pojawiają się choćby najmniejsze niedogodności z zaaplikowaniem właściwej ilości preparatu na skórę. Preparat całkowicie nie zastyga, a gwarantuje niezwykle przyjemne, komfortowe wykończenie, notabene świetnie sprawdzające się w roli bazy pod makijaż. Preparat nie wyświeca się, nie lepi ani intensywnie nie natłuszcza naskórka, choć jest przez cały czas wyczuwalny. Nie podkreśla suchych skórek i zrogowaceń, a zaryzykuję stwierdzeniem: po aplikacji żelu wszelkie suchości są mniej widoczne. Łagodnie nawilża naskórek oraz optycznie go wygładza. Absolutnie nie bieli, nie koloryzuje, nie osiada we włoskach i nie pozostawia żadnej poświaty, na skórze jest niewidoczny i spośród wszystkich dzisiaj wymienionych, na mojej trądzikowej cerze prezentuje się wizualnie najlepiej.
Nie podrażnia i nie wysusza skóry. Nie drażni okolic oczu.
Nie chcę zostać posądzona o malkontenctwo, ale już od samego początku spodziewałam się, że nie do końca przypadnie mi do gustu formuła, która mimo niesamowitych walorów użytkowych, nie należy do lekkich. Produkt fantastycznie wchłania się, nie podkreśla suchości, jest komfortowy w noszeniu, ale na mojej skórze jest wysoce komedogenny i zawsze po zastosowaniu produktu już tego samego dnia widzę w łazienkowym lustrze nowe, podskórne, potwornie bolące niedoskonałości. Żel czuć na twarzy oraz bardzo ciężko jest go zmyć z powierzchni naskórka. Minusem jest również intensywny, kremowy, mdlący zapach, który nieubłaganie ciągnie się aż do zmycia preparatu ze skóry i uniemożliwia jego regularne użytkowanie. Duży minus za niską ochronę (poparzenie na nosie po niespełna godzinnej ekspozycji słonecznej wraz z ochroną fizyczną), migrację do oczu, rejonu ust i relatywnie wysoką cenę jak na tak małą ilość preparatu. Ode mnie dostaje czwórkę z minusem.
Grupa docelowa: każdy typ cery z zapotrzebowaniem na okluzję i bez skłonności do szybkiego zanieczyszczania się naskórka.
INCI : ISODODECANE, DIETHYLAMINO HYDROXYBENZOYL HEXYL BENZOATE, HOMOSALATE, DIMETHICONE/BIS-ISOBUTYL PPG-20 CROSSPOLYMER, ETHYLHEXYL METHOXYCINNAMATE, ETHYLHEXYL SALICYLATE, DICAPRYLYL CARBONATE, ETHYLHEXYL TRIAZONE, BIS-ETHYLHEXYLOXYPHENOL METHOXYPHENYL TRIAZINE, BETA-CAROTENE, CAPRYLHYDROXAMIC ACID, DAUCUS CAROTA SATIVA (CARROT) ROOT EXTRACT, GLYCINE SOJA (SOYBEAN) OIL, HYDROGENATED PHOSPHATIDYLCHOLINE, LECITHIN, LEPIDIUM SATIVUM SPROUT EXTRACT, PHENETHYL ALCOHOL, TOCOPHEROL, TOCOPHERYL ACETATE, AQUA (PURIFIED WATER), CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, CAPRYLYL GLYCOL, DISODIUM EDTA, LYSOLECITHIN, SILICA DIMETHYL SILYLATE, PARFUM (FRAGRANCE)
SVR AK SECURE DM PROTECT SPF50+ (IPD 44, SPF 72)
Nie potrafię ukryć mojego pejoratywnego stosunku do wyrobów medycznych, nie cierpię krętactwa i pozoranctwa, dlatego też Avene ze swoim Sunsimedem dość mocno dało mi do wiwatu w uprzednim roku, zaś ulotki wyrobów Mediq Skin jedynie dolały oliwy do ognia, wyszarpując resztki mojej gdzieś tam głęboko skrytej beztroski konsumpcyjnej. Moją jątrzącą się ranę, jak opatrunek ze srebrem, opatrzono nowym wyrobem SVR, z pełną listą składników i ciekawymi właściwościami użytkowymi.
Plusem wyrobów medycznych, a szczególnie kremów ochronnych, jest na pewno dokładny opis użytkowania, w tym niezbędna ilość preparatu do uzyskania odpowiedniej ochrony przeciwsłonecznej. Tak jak w przypadku preparatu Mediq Skin informacje te okazały się pozbawione głębszego sensu, spełniając jedynie sztywne wymogi, tak akurat w przypadku SVR AK SECURE są to niezwykle pomocne i praktyczne dane, pozwalające prawidłowo użytkować nabyty preparat ochronny. Plus za dokładną deklarację ochrony o poszerzonym spektrum działania UVA oraz stojące za preparatem dokładne testy kliniczne.
Konsystencja śmietankowa, topniejąca pod palcami, przyjemna, ale nie jest to lekki, niewyczuwalny preparat o suchym wykończeniu. Zostawia mokrą warstewkę, co nie zawsze mi przeszkadza, ale nie wyobrażam sobie wykonać na AK SECURE makijażu, nawet mineralnego. Bez trudu rozprowadza się, choć miałabym trudności z nałożeniem ilości ponad deklarację producenta. Krem ochronny początkowo dość mocno rozbiela skórę i podkreśla suche skorki, ale po wklepaniu prezentuje się naturalnie, zrogowacenia i suche partie po wchłonięciu się wyrobu nie są nadmiernie podkreślone. Daje ładny, świetlisty glow. SVR do złudzenia przypomina mi Antheliosa w wersji ultra lekkiej - bardzo podobnie się go nosi, jest podobnie wyczuwalny oraz tak samo paskudnie osiada we brwiach i włoskach, skazując na klęskę ten rejon twarzy. Prawdopodobnie te osoby, które polubiły ultra lekki od La Roche Posay, polubią i wyrób SVR.
Formuła przyjemnie nawilżąjaco-natłuszczajaca. Czuć na twarzy oleistą powłokę, zdecydowanie za bogatą dla mojej skóry w okresie dobrego nawodnienia (co objawia się nadpotliwością i błyskawicznym zanieczyszczaniem się naskórka), ale idealną w czasie przejściowych przesuszeń. Kosmetyk nie generował problemów skórnych, jeśli był stosowany z rzeczywistym zapotrzebowaniem na okluzję, zupełnie odmiennie od Extreme Gel tej samej marki, którego testy zostały okupione ciężkim, bolesnym wysypem zmian trądzikowych. Wyczuwam bardzo delikatny, swoisty zapach, ale nie przeszkadza on w codziennym użytkowaniu wyrobu. Mimo że nie jest to moja ulubiona formuła kosmetyczna, ocenę preparatu podniosę zasłużenie za niesamowitą delikatność preparatu, wyciszające właściwości pielęgnacyjne oraz przede wszystkim za wysoką i stabilną ochronę przed słońcem. Daję dobrą czwórkę.
Grupa docelowa: dojrzałe, odwodnione, zrogowaciałe i suche typy cery wymagające natłuszczenia i ukojenia. Świetny preparat ochronny dla nadwrażliwej skóry.
INCI: AQUA (PURIFIED WATER), DICAPRYLYL CARBONATE, ETHYLHEXYL METHOXYCINNAMATE, METHYLENE BIS-BENZOTRIAZOLYL TETRAMETHYLBUTYLPHENOL [NANO], SILICA, DIMETHICONE, DIISOPROPYL ADIPATE, BUTYL METHOXYDIBENZOYLMETHANE, DIETHYLAMINO HYDROXYBENZOYL HEXYL BENZOATE, CETEARYL ALCOHOL, BIS-ETHYLHEXYLOXYPHENOL METHOXYPHENYL TRIAZINE, ETHYLHEXYL TRIAZONE, CETEARETH-20, NIACINAMIDE, PENTYLENE GLYCOL, POLYESTER-7, CETEARYL DIMETHICONE CROSSPOLYMER, ARABIDOPSIS THALIANA EXTRACT, BETA-CAROTENE, CAPRYLHYDROXAMIC ACID, DAUCUS CAROTA SATIVA (CARROT) ROOT EXTRACT, DECYL GLUCOSIDE, GLYCINE SOJA (SOYBEAN) OIL, HYDROGENATED PHOSPHATIDYLCHOLINE, LECITHIN, LEPIDIUM SATIVUM SPROUT EXTRACT, MICROCOCCUS LYSATE, PHENETHYL ALCOHOL, GLYCERIN, TOCOPHEROL, TOCOPHERYL ACETATE, 1,2-HEXANEDIOL, CAPRYLYL GLYCOL, CITRIC ACID, DISODIUM EDTA, HYDROXYETHYL ACRYLATE/SODIUM ACRYLOYLDIMETHYL TAURATE COPOLYMER, LYSOLECITHIN, NEOPENTYL GLYCOL DIHEPTANOATE, POLYSORBATE 60, SORBITAN ISOSTEARATE, XANTHAN GUM, PHENOXYETHANOL
AVENE CREME COMFORT KOMPLEKS ANTYOKSYDACYJNY SPF 50+ DO WRAŻLIWEJ SUCHEJ SKÓRY
Po krem sięgnęłam z myślą o dojrzałych, odwodnionych oraz typowo suchych typach cery, nie liczyłam, że krem trafi w moje indywidualne potrzeby, i tak też się stało. Avene posiada specjalny, unikalny kompleks antyoksydacyjny, wysoki stopień ochrony oraz według producenta, przyjemną konsystencję nie utrudniającą użytkowania preparatu promieniochronnego.
Bogata, kremowa, przyjemnie otulająca struktura o dobrych walorach nawilżająco-natłuszczających. Nie ma problemu w zaaplikowaniu właściwej ilości preparatu, ale są już pewne spore niedogodności w samych walorach wykończeniowych. Filtr widocznie skórę rozbiela, efekt bieli słabnie (choć nie niknie całkowicie) samoistnie po upływie kilku minut, intensywnie widoczny w oświetleniu sztucznym. Preparat wymaga dużej sprawności w aplikacji i na pewno nie jest to kosmetyk stworzony do wykonywania jakichkolwiek poprawek oraz makijażu. Wchodzi niekorzystnie w pory, dając efekt nieświeżej skóry, nawet na naskórku potrzebującym dużej porcji okluzji. Wykończenie typowo mokre, choć nieklejące i nie nadmiernie tłuste. Ku mojemu zaskoczeniu - komfortowy przy dłuższym noszeniu oraz relatywnie łatwy do zmycia (nie przylega mocno do skóry oraz nie zastyga - co utrudnia zmycie preparatu).
Przez kremową i bielącą konsystencję, krem zbiera suche skórki oraz mocno je podkreśla, wymaga łagodnego wklepania, inaczej powstałe białe smugi i pręgi zrolowanych suchych skórek są nie do przejęcia. Nie powinnam aż tak czepiać się, mając z tyłu głowy propozycje kremów ochronnych sprzed kilku lat, ale biorąc pod uwagę chociażby dzisiejsze produkty z zestawienia, "komfortowy" krem od Avene wychodzi przy nich i metaforycznie, i rzeczywiście: blado.
Mimo braku zaognienia skóry, niezwykle niepokoi mnie niesłabnące, intensywne pieczenie skóry podczas aplikacji preparatu. Początkowo zrzucałam niemiłe doznania na wysokie stężenie związków aktywnych o działaniu antyoksydacyjnym, pokładałam nadzieje w ich przejściowy charakter, ale zarzuciłam tę myśl, gdy negatywne objawy zaczęły nasilać się podczas ekspozycji słonecznej i na pewno nie uległy osłabieniu podczas dłuższego użytkowania kremu. Puszczam zatem w wątpliwość domniemaną delikatność produktu i docelową, wrażliwą grupę kliniczną. Nie mogę odmówić wysokiej ochrony kremu ochronnego, ale nieprzyjemne skutki uboczne stosowania oraz kiepska formuła zmusiły mnie do wystawienia słabej trójki z minusem.
INCI: AVENE THERMAL SPRING WATER (AVENE AQUA), C12-15 ALLKYL BENZOATE COCO-CAPRYLATE/CAPRATE METHYLENE BIS-BENZOTRIAZOLYL TETRAMETHYLBUTYLPHENOL (NANO), WATER (AQUA), CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLICERYDE, BIS-ETHYLHEXYLOXPHENOL, MRTHOPHENYL TRIAZINE, DIETHYLHEXYL BUTAMIDO TRIAZONE, GLYCERIN, SILICA, BUTYL METHOXYDIBENZOYMETHANE, POTASSIUM CETYL PHOSPHATE, DECYL GLUCOSIDE VP/EICOSENE COPOLYMER ACRYLATES/C10-3- ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, BENZOIC ACID, BUTYLENE GLYCOL, CAPRYLYL GLYCOL, CARBOMER, DISODIUM EDTS, FRAGNANCE (PARFUM), GLYCERYL BEHENATE, GLYCERYL DIBEHENATE, HELIANTHUS ANNUS (SUNFLOWER) SEED OIL, OXOTHIAZOLIDINE, PROPYLENE GLYCOL, SODIUM BENZOATE, SODIUM HYDROXINE, TOCOPHEROL, TOCOPHERYL GLUCOSIDE, TRIBEHENIN, XANTHAN GUM.
ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.
Pozdrawiam serdecznie,
Ewa
Extreme Gel to nowość tego lata, równie ciekawa jak puszysta, barwiąca pianka wypuszczona w roku ubiegłym (pełna recenzja>). Silikonowo-żelowa, zagęszczona konsystencja, sprawnie wydobywająca się z poręcznej, 30 ml tubki, pod wpływem ciepła topnieje, do złudzenia przypomina transparentną, wygładzającą bazę. Znamiennie dla kompleksów silikonowych, czuć typowy, specyficzny, suchy, choć oleisty poślizg, niknący zupełnie tuż po rozprowadzeniu produktu.
Imponująco łatwo rozprowadza się, na drodze aplikacji nie pojawiają się choćby najmniejsze niedogodności z zaaplikowaniem właściwej ilości preparatu na skórę. Preparat całkowicie nie zastyga, a gwarantuje niezwykle przyjemne, komfortowe wykończenie, notabene świetnie sprawdzające się w roli bazy pod makijaż. Preparat nie wyświeca się, nie lepi ani intensywnie nie natłuszcza naskórka, choć jest przez cały czas wyczuwalny. Nie podkreśla suchych skórek i zrogowaceń, a zaryzykuję stwierdzeniem: po aplikacji żelu wszelkie suchości są mniej widoczne. Łagodnie nawilża naskórek oraz optycznie go wygładza. Absolutnie nie bieli, nie koloryzuje, nie osiada we włoskach i nie pozostawia żadnej poświaty, na skórze jest niewidoczny i spośród wszystkich dzisiaj wymienionych, na mojej trądzikowej cerze prezentuje się wizualnie najlepiej.
Nie podrażnia i nie wysusza skóry. Nie drażni okolic oczu.
Nie chcę zostać posądzona o malkontenctwo, ale już od samego początku spodziewałam się, że nie do końca przypadnie mi do gustu formuła, która mimo niesamowitych walorów użytkowych, nie należy do lekkich. Produkt fantastycznie wchłania się, nie podkreśla suchości, jest komfortowy w noszeniu, ale na mojej skórze jest wysoce komedogenny i zawsze po zastosowaniu produktu już tego samego dnia widzę w łazienkowym lustrze nowe, podskórne, potwornie bolące niedoskonałości. Żel czuć na twarzy oraz bardzo ciężko jest go zmyć z powierzchni naskórka. Minusem jest również intensywny, kremowy, mdlący zapach, który nieubłaganie ciągnie się aż do zmycia preparatu ze skóry i uniemożliwia jego regularne użytkowanie. Duży minus za niską ochronę (poparzenie na nosie po niespełna godzinnej ekspozycji słonecznej wraz z ochroną fizyczną), migrację do oczu, rejonu ust i relatywnie wysoką cenę jak na tak małą ilość preparatu. Ode mnie dostaje czwórkę z minusem.
Grupa docelowa: każdy typ cery z zapotrzebowaniem na okluzję i bez skłonności do szybkiego zanieczyszczania się naskórka.
INCI : ISODODECANE, DIETHYLAMINO HYDROXYBENZOYL HEXYL BENZOATE, HOMOSALATE, DIMETHICONE/BIS-ISOBUTYL PPG-20 CROSSPOLYMER, ETHYLHEXYL METHOXYCINNAMATE, ETHYLHEXYL SALICYLATE, DICAPRYLYL CARBONATE, ETHYLHEXYL TRIAZONE, BIS-ETHYLHEXYLOXYPHENOL METHOXYPHENYL TRIAZINE, BETA-CAROTENE, CAPRYLHYDROXAMIC ACID, DAUCUS CAROTA SATIVA (CARROT) ROOT EXTRACT, GLYCINE SOJA (SOYBEAN) OIL, HYDROGENATED PHOSPHATIDYLCHOLINE, LECITHIN, LEPIDIUM SATIVUM SPROUT EXTRACT, PHENETHYL ALCOHOL, TOCOPHEROL, TOCOPHERYL ACETATE, AQUA (PURIFIED WATER), CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, CAPRYLYL GLYCOL, DISODIUM EDTA, LYSOLECITHIN, SILICA DIMETHYL SILYLATE, PARFUM (FRAGRANCE)
SVR AK SECURE DM PROTECT SPF50+ (IPD 44, SPF 72)
Nie potrafię ukryć mojego pejoratywnego stosunku do wyrobów medycznych, nie cierpię krętactwa i pozoranctwa, dlatego też Avene ze swoim Sunsimedem dość mocno dało mi do wiwatu w uprzednim roku, zaś ulotki wyrobów Mediq Skin jedynie dolały oliwy do ognia, wyszarpując resztki mojej gdzieś tam głęboko skrytej beztroski konsumpcyjnej. Moją jątrzącą się ranę, jak opatrunek ze srebrem, opatrzono nowym wyrobem SVR, z pełną listą składników i ciekawymi właściwościami użytkowymi.
Plusem wyrobów medycznych, a szczególnie kremów ochronnych, jest na pewno dokładny opis użytkowania, w tym niezbędna ilość preparatu do uzyskania odpowiedniej ochrony przeciwsłonecznej. Tak jak w przypadku preparatu Mediq Skin informacje te okazały się pozbawione głębszego sensu, spełniając jedynie sztywne wymogi, tak akurat w przypadku SVR AK SECURE są to niezwykle pomocne i praktyczne dane, pozwalające prawidłowo użytkować nabyty preparat ochronny. Plus za dokładną deklarację ochrony o poszerzonym spektrum działania UVA oraz stojące za preparatem dokładne testy kliniczne.
Konsystencja śmietankowa, topniejąca pod palcami, przyjemna, ale nie jest to lekki, niewyczuwalny preparat o suchym wykończeniu. Zostawia mokrą warstewkę, co nie zawsze mi przeszkadza, ale nie wyobrażam sobie wykonać na AK SECURE makijażu, nawet mineralnego. Bez trudu rozprowadza się, choć miałabym trudności z nałożeniem ilości ponad deklarację producenta. Krem ochronny początkowo dość mocno rozbiela skórę i podkreśla suche skorki, ale po wklepaniu prezentuje się naturalnie, zrogowacenia i suche partie po wchłonięciu się wyrobu nie są nadmiernie podkreślone. Daje ładny, świetlisty glow. SVR do złudzenia przypomina mi Antheliosa w wersji ultra lekkiej - bardzo podobnie się go nosi, jest podobnie wyczuwalny oraz tak samo paskudnie osiada we brwiach i włoskach, skazując na klęskę ten rejon twarzy. Prawdopodobnie te osoby, które polubiły ultra lekki od La Roche Posay, polubią i wyrób SVR.
Formuła przyjemnie nawilżąjaco-natłuszczajaca. Czuć na twarzy oleistą powłokę, zdecydowanie za bogatą dla mojej skóry w okresie dobrego nawodnienia (co objawia się nadpotliwością i błyskawicznym zanieczyszczaniem się naskórka), ale idealną w czasie przejściowych przesuszeń. Kosmetyk nie generował problemów skórnych, jeśli był stosowany z rzeczywistym zapotrzebowaniem na okluzję, zupełnie odmiennie od Extreme Gel tej samej marki, którego testy zostały okupione ciężkim, bolesnym wysypem zmian trądzikowych. Wyczuwam bardzo delikatny, swoisty zapach, ale nie przeszkadza on w codziennym użytkowaniu wyrobu. Mimo że nie jest to moja ulubiona formuła kosmetyczna, ocenę preparatu podniosę zasłużenie za niesamowitą delikatność preparatu, wyciszające właściwości pielęgnacyjne oraz przede wszystkim za wysoką i stabilną ochronę przed słońcem. Daję dobrą czwórkę.
Grupa docelowa: dojrzałe, odwodnione, zrogowaciałe i suche typy cery wymagające natłuszczenia i ukojenia. Świetny preparat ochronny dla nadwrażliwej skóry.
INCI: AQUA (PURIFIED WATER), DICAPRYLYL CARBONATE, ETHYLHEXYL METHOXYCINNAMATE, METHYLENE BIS-BENZOTRIAZOLYL TETRAMETHYLBUTYLPHENOL [NANO], SILICA, DIMETHICONE, DIISOPROPYL ADIPATE, BUTYL METHOXYDIBENZOYLMETHANE, DIETHYLAMINO HYDROXYBENZOYL HEXYL BENZOATE, CETEARYL ALCOHOL, BIS-ETHYLHEXYLOXYPHENOL METHOXYPHENYL TRIAZINE, ETHYLHEXYL TRIAZONE, CETEARETH-20, NIACINAMIDE, PENTYLENE GLYCOL, POLYESTER-7, CETEARYL DIMETHICONE CROSSPOLYMER, ARABIDOPSIS THALIANA EXTRACT, BETA-CAROTENE, CAPRYLHYDROXAMIC ACID, DAUCUS CAROTA SATIVA (CARROT) ROOT EXTRACT, DECYL GLUCOSIDE, GLYCINE SOJA (SOYBEAN) OIL, HYDROGENATED PHOSPHATIDYLCHOLINE, LECITHIN, LEPIDIUM SATIVUM SPROUT EXTRACT, MICROCOCCUS LYSATE, PHENETHYL ALCOHOL, GLYCERIN, TOCOPHEROL, TOCOPHERYL ACETATE, 1,2-HEXANEDIOL, CAPRYLYL GLYCOL, CITRIC ACID, DISODIUM EDTA, HYDROXYETHYL ACRYLATE/SODIUM ACRYLOYLDIMETHYL TAURATE COPOLYMER, LYSOLECITHIN, NEOPENTYL GLYCOL DIHEPTANOATE, POLYSORBATE 60, SORBITAN ISOSTEARATE, XANTHAN GUM, PHENOXYETHANOL
AVENE CREME COMFORT KOMPLEKS ANTYOKSYDACYJNY SPF 50+ DO WRAŻLIWEJ SUCHEJ SKÓRY
Po krem sięgnęłam z myślą o dojrzałych, odwodnionych oraz typowo suchych typach cery, nie liczyłam, że krem trafi w moje indywidualne potrzeby, i tak też się stało. Avene posiada specjalny, unikalny kompleks antyoksydacyjny, wysoki stopień ochrony oraz według producenta, przyjemną konsystencję nie utrudniającą użytkowania preparatu promieniochronnego.
Bogata, kremowa, przyjemnie otulająca struktura o dobrych walorach nawilżająco-natłuszczających. Nie ma problemu w zaaplikowaniu właściwej ilości preparatu, ale są już pewne spore niedogodności w samych walorach wykończeniowych. Filtr widocznie skórę rozbiela, efekt bieli słabnie (choć nie niknie całkowicie) samoistnie po upływie kilku minut, intensywnie widoczny w oświetleniu sztucznym. Preparat wymaga dużej sprawności w aplikacji i na pewno nie jest to kosmetyk stworzony do wykonywania jakichkolwiek poprawek oraz makijażu. Wchodzi niekorzystnie w pory, dając efekt nieświeżej skóry, nawet na naskórku potrzebującym dużej porcji okluzji. Wykończenie typowo mokre, choć nieklejące i nie nadmiernie tłuste. Ku mojemu zaskoczeniu - komfortowy przy dłuższym noszeniu oraz relatywnie łatwy do zmycia (nie przylega mocno do skóry oraz nie zastyga - co utrudnia zmycie preparatu).
Przez kremową i bielącą konsystencję, krem zbiera suche skórki oraz mocno je podkreśla, wymaga łagodnego wklepania, inaczej powstałe białe smugi i pręgi zrolowanych suchych skórek są nie do przejęcia. Nie powinnam aż tak czepiać się, mając z tyłu głowy propozycje kremów ochronnych sprzed kilku lat, ale biorąc pod uwagę chociażby dzisiejsze produkty z zestawienia, "komfortowy" krem od Avene wychodzi przy nich i metaforycznie, i rzeczywiście: blado.
Mimo braku zaognienia skóry, niezwykle niepokoi mnie niesłabnące, intensywne pieczenie skóry podczas aplikacji preparatu. Początkowo zrzucałam niemiłe doznania na wysokie stężenie związków aktywnych o działaniu antyoksydacyjnym, pokładałam nadzieje w ich przejściowy charakter, ale zarzuciłam tę myśl, gdy negatywne objawy zaczęły nasilać się podczas ekspozycji słonecznej i na pewno nie uległy osłabieniu podczas dłuższego użytkowania kremu. Puszczam zatem w wątpliwość domniemaną delikatność produktu i docelową, wrażliwą grupę kliniczną. Nie mogę odmówić wysokiej ochrony kremu ochronnego, ale nieprzyjemne skutki uboczne stosowania oraz kiepska formuła zmusiły mnie do wystawienia słabej trójki z minusem.
INCI: AVENE THERMAL SPRING WATER (AVENE AQUA), C12-15 ALLKYL BENZOATE COCO-CAPRYLATE/CAPRATE METHYLENE BIS-BENZOTRIAZOLYL TETRAMETHYLBUTYLPHENOL (NANO), WATER (AQUA), CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLICERYDE, BIS-ETHYLHEXYLOXPHENOL, MRTHOPHENYL TRIAZINE, DIETHYLHEXYL BUTAMIDO TRIAZONE, GLYCERIN, SILICA, BUTYL METHOXYDIBENZOYMETHANE, POTASSIUM CETYL PHOSPHATE, DECYL GLUCOSIDE VP/EICOSENE COPOLYMER ACRYLATES/C10-3- ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, BENZOIC ACID, BUTYLENE GLYCOL, CAPRYLYL GLYCOL, CARBOMER, DISODIUM EDTS, FRAGNANCE (PARFUM), GLYCERYL BEHENATE, GLYCERYL DIBEHENATE, HELIANTHUS ANNUS (SUNFLOWER) SEED OIL, OXOTHIAZOLIDINE, PROPYLENE GLYCOL, SODIUM BENZOATE, SODIUM HYDROXINE, TOCOPHEROL, TOCOPHERYL GLUCOSIDE, TRIBEHENIN, XANTHAN GUM.
ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.
Pozdrawiam serdecznie,
Ewa
00:00
PUNKT PIERWSZY W WALCE O PIĘKNĄ SKÓRĘ
Bardzo długo wydawało mi się, że źródłem moich wszystkich problemów... jest skóra. Liczyłam naiwnie na to, że wyzbycie się trądzikowych niedoskonałości uratuje moją duszę i dostąpię delirycznego szczęścia, gdy tylko wyzbędę się ropnej galaktyki pryszczy. Trądzik w moim mniemaniu hamował mój rozwój, wzbudzał poczucie wstydu i wpędzał w poczucie beznadziejności.
Przyznaję, pracę nad sobą bardzo długo traktowałam jak idiotyzm. Wzbraniałam się przed słowem i kategorycznie odpychałam od siebie psychologiczne, werbalne wymiociny. Nie rozumiałam tego języka, nie był on w stanie przedostać się przez moją gruboskórną powłokę ochronną.
Moje życie nigdy nie było usłane płatkami róż, poza niewielkimi epizodami szczęścia, wydawało mi się, że wszystko jest skryte za słowem beznadziejność, a każda napotkana nowo osoba, każda sytuacja i ciąg zdarzeń, prowadzi tylko do spektakularnego upadku mojego jestestwa. I do tego jeszcze ten cholerny trądzik. Teraz, gdy jestem starsza i mądrzejsza, wiem, że wszytko to miało swój ukryty sens i potrzebowałam czasu, by potrafić zrozumieć znaczenie czarnych zdarzeń na mojej osi czasu.
Poharatane poczucie własnej wartości próbowałam desperackimi czynami podnieść wszelkimi możliwie dostępnymi sposobami, oczywiście bez skutku.
DLACZEGO WARTO PRACOWAĆ NAD SOBĄ
Dla samego siebie i tych, którzy w Ciebie wierzą. Nie możemy zmienić całego świata, ale możemy sprawić, że to właśnie my będziemy tym coraz bardziej błyszczącym punktem, dla którego warto. Tak po prostu.
Leczenie trądziku nie ma na celu leczenia roztrzaskanej osobowości, upodlonego poczucia własnej wartości i bryzgającej obficie krwią rany na sercu. Żaden lek na trądzik nie przyniesie wymarzonego rezultatu, a kolorowa tabletka dostarczy tylko chwilowej ulgi.
Zrozumiałam to prowadząc ten blog i spotykając nowych, wspaniałych ludzi na swojej drodze, którzy byli tak samo zagubieni, chimeryczni, niespokojni, jak ja. Upatrywałam się problemów na swojej skórze, a tak naprawdę tkwiły one, raniąc mnie dotkliwie, w najdalszych, wypartych rewirach psychiki. Wyleczyłam się nie tretinoiną i ciągłą, wzmożoną obserwacją własnej skóry, a akceptacją własnej persony. Nikt inny nie mógł mi w tym pomóc.
Wiem już teraz, że nic nie muszę. I Ty też.
Nie warto popadać w destrukcyjną inercję, rzewnie płakać w poduszkę, czy wykrzykiwać inwektywy prosto do nieba, nie wydatkuj swojej energii na toksycznych ludzi i materialne, fizykalne pierdoły. Poświęć ten czas tym, którzy na to zasługują, dla których nie będziesz musiał stawać na rzęsach, którzy Cię zrozumieją i będą chcieli to uczynić.
Bardzo długo dawałam sobie wmówić, że to ze mną jest problem. Że mój trądzik nie jest ok, podobnie jak moja odmienna postawa, poglądy, spostrzeżenia, czy nawet prowadzenie bloga rozpatrywanego w formie manifestacji pauperyzmu intelektualnego. To nie jest prawda. Musisz wiedzieć, że gdzieś na swojej drodze spotkasz ludzi, którzy będą mieć zbieżny temperament, imperatywy wewnętrzne i cele do Twoich własnych. To z nimi łączy Cię więź, nie zawsze biologiczna i numeryczna.
Przesadna słodycz nie sprawi, że w Twoim życiu będzie równie błogo. Gdzieś w zgliszczach ciemnego lasu, czyhają drapieżnicy, dla których będziesz łatwą ofiarą, jeśli zatracisz swoją własną autentyczność.
Praca u podstaw, chęć poznania samego siebie i własnych potrzeb sprawia, że w końcu stajesz na własnych nogach, masz otwarty, jasny umysł i jak nigdy dotąd masz prosty cel działania, do którego dążysz. Wtedy dopiero jestem w stanie Ci pomóc.
Zdaję sobie sprawę, że głoszę truizmy, ale jeśli poświęciłeś mi tych kilka minut, dzięki, że jesteś, wiedz, że jesteś wartościowym człowiekiem i nie daj sobie wmówić, że jest inaczej,
Trzymaj się,
Ewa